Jest coś w życiu, czego naprawdę nie lubię. Co negatywnie wpływa na moją gospodarkę hormonalną, ale pozytywnie na ciśnienie, bo je podnosi. Otóż, będąc osobą hiperpunktualną w każdej z kwestii (zgadnijcie kto jest zawsze 15 minut przed czasem i oddaje wszystkie projekty w terminie...) nie znoszę czekać. Na nic.
A tak się składa, że przez najbliższe trzy godziny będę zmuszona kontynuować pełne napięcia oczekiwanie na zbliżający się powoli spektakl, jaki zapowiedziany jest na dzisiejszy wieczór. Nowy porządek, zetrze się ze starym, tworząc zupełnie inny wymiar ładu lub rozpadając się na kawałeczki, przeistoczy się w potencajlnie fascynujący, ale jednak chaos. Jeśli ktoś jest zainteresowany, wstęp jest wolny. Myślę, że warto, będzie o czym opowiadać.
Pytanie tylko, czy treścią relacji będzie opowieść o pełnym harmonii miejscu, w którym pojęcie stada jest uniwersalne, a miłość ma jednoczącą wszystkich moc, czy... no właśnie czy będzie inaczej. (Czego do siebie wolę nie dopuszczać, stąd brak sformułowania kontrwizji.)
A kluczem, do zrozumienia moich powyższych wywodów jest następująca informacja: Dzisiaj do domu pełnego zwierzyny w sztukach dwóch zostanie dostarczona inna zwierzyna, sztuka trzecia, aby, miejmy nadzieję, spędzić w nim najbliższe dni, sztuk cztery. I w związku z tym wynikają problemy, sztuk trzy.
Pierwszy, chronologicznie, ale także pod każdym innym względem, a z pewnością w jej mniemaniu ma na imię Zuza, jest kocicą i ma 15 lat. Od najmłodszych lat, jej i moich, zachowywała się i wymagała traktowania niczym dama i biada tym, którzy, nieświadomi jej arystokratycznej krwi, nie darzyli jej należnym szacunkiem. (Patrz: Melka nieelegancko obwąchująca początek jej czarnego ogona skończyła z rozdartym uchem). Niczym królowa niepodzielnie rządzi w naszym domu, wstyd się przyznać, ale nie tylko w zwierzęcym świecie.
Drugim problemem jest 3-letnia labradorka Melka, o aparycji, usposobieniu i niestety również umyśle 6 miesięcznego szczeniaka. Blond góra radości, entuzjazmu i innych ciepłych uczuć, szybko została podporządkowana Królowej Na Włościach, ale nie da się nie zauważyć jej godnych małego cielaka siły i rozmiarów. Gracji zresztą też. O samokontroli nie mówiąc.
Ukoronowanej problemowej piramidy jest główna bohaterka spektaklu, mała Tesla, którą opisywałam już jakiś czas temu. Ciekawski, nieco upierdliwy i bardzo energiczny kociak, którego pazury wysuwają się niestety zbyt łatwo.
W kontekście tego wszystkiego nasz Dom, jak można to było łatwo przewidzieć zamienił się w jeden wielki zakład bukmacherski, w którym każdy gotów jest postawić wysoką kwotę na przewidywany przez siebie rozwój wydarzeń:
Mama: Pies zje kota nr 2
Babcia: Kot nr 2 pójdzie na dwór i nie wróci bo się zgubi
Tata: Pies nie zje kota nr 2, ponieważ pies nie zje nawet szczura. Kot nr 1 zje kota nr 2
Brat: Koty sprzymierzą siły i wykończą nerwowo psa, stosując co bardziej wymyślne fortele, psikusy i sztuczki, które spowodują znaczny spadek samooceny rzeczonej Melki, która zacznie narkotyzować się konopiami samosiejkami, rosnącymi na pobliskim polu.
A ja oczywiście modlę się, żeby wszystko było dobrze, pielęgnując wizję idealnego życia w harmonii w stadzie moich mądrych, wspaniałych zwierząt.
UPDATE:
Kot nr 2 rzucił się na psa, więc wylądował u Współwłaściciela w domu.
Pies ma uraz psychiczny po odrzuceniu i chodzi za wszystkimi domownikami, potrzebując miłości.
Kot nr 1 zignorował całą sprawę, uznając, że nie jest godna jakiejkolwiek aktywności.
Nikt tego nie przewidział.
Haha. Siostro! Najbardziej podobały mi się przypuszczenia Babci i Michała:D
OdpowiedzUsuńTrzeba było usłyszeć ton, jakim Tata wypowiadał swoje. :) Ogólnie, był także zdania, że nawet jak niedługo też konia przyprowadzę, to też nawet palcem przy nim nie pomoże, bo ile można mieć kotów, jednego mi mało :)
Usuń