niedziela, 11 sierpnia 2013

Zmiana kociej perspektywy

Przedwczoraj wróciłam do domu. Przechodząc przez próg, zmagając się z pokładami psiej radości, które bardzo chciały mnie przewrócić nie byłam przygotowana na to, co mnie spotka. Ba, nawet w najmniejszym stopniu tego nie podejrzewałam. Bo gdy zza góry blond sierści zaczęłam ponownie dostrzegać świat zobaczyłam.... ogromne kocisko! Ale, że jak to? Przecież moja Zuzia zawsze była szczuplutka, malutka i smukła. A tutaj: kot-godzilla! Dotknęłam, bez strachu, bo jednak z oczu wciąż dobrze patrzy: jakaś bardziej miękka. Wzięłam na ręce: o matko, ile to waży! Ale czy to możliwe, żeby kot tak się zmienił przez tydzień?

Niemożliwe.

Rozwiązanie zagadki jest dość proste. Ale po kolei...



Plan był taki, że kupimy kota pod koniec sierpnia. Konrad będzie miał urlop, ja będę na praktykach, oboje będziemy na miejscu, w dodatku po wszystkich wakacyjnych wyjazdach. Rozsądnie, prawda? Prawda. Należycie przemyślane. Ależ my jesteśmy odpowiedzialni.

I byliśmy. Tak bardzo, że postanowiliśmy już w poprzednią niedzielę przygotować mieszkanie na przybycie nowego lokatora. Wstępne poszukiwania, bez ciśnienia, czy nadmiernej ekscytacji, skończyły się buszowaniem po trzech różnych sklepach, z oczami fanatyków.  To chyba w tym momencie daliśmy się ponieść chwili.

Pewne przesłanki że sytuacja zaczęła się wymykać spod kontroli, pojawiły się gdy jadąc z Ursynowa do Arkadii (bo nie było TAKIEJ kuwety), zaczęłam sprawdzać ogłoszenia "oddam kociaka". Pewnym było, że sytuacja wymknęła się spod kontroli i unosi się wysoko pod sklepieniem niebios, radośnie pobrykując, gdy po jednym telefonie byliśmy umówoeni na dokompletowanie nowej części naszego życia o godzinie 21 tego samego dnia.
I nie, wcale nam nie przeszkadzało, że Pani mieszka w Starej Miłosnej.

Nowa część naszego życia została wybrana spośród 14 innych małych mieszkańców Domu Adopcyjego  (wyobraźcie sobie ten pokój!), zaczipowana i w akompaniamencie miauczenia dowieziona do mieszkania. I zaczęło się.

A stworzenie, jak można było się tego spodziewać po doświadczeniach z moimi innymi zwierzętami (z tego miejsca pozdrawiam trzyletniego szczeniaka Melę i piętnastoletnią matronę Zuzę) okazało się niebagatelne. Aż dziwnie jest o tym pisać i nie wiem jak niebanalnie wszystko ująć, bo najlepiej wychodzi  mi narzekanie, a tutaj niewiele jest do narzekania... No może poza jednym. Otóż stworzonko to, o wadze 1,5 kg i wyglądzie baaaardzo karłowego tygryska ma pewną zaskakującą umiejętność. Podejrzewam, że gdyby organizowano zawody w tej dziedzinie, bylibyśmy dumnymi właścicielami medalistki chempionki, a tłum skandujący pod naszymi oknami domagałby się za pomocą transparentów, żeby jej nie sterylizować, tylko podtrzymywać trwanie wspaniałego genomu w kociej społeczności. Ale niestety takich zawodów nie ma, a my zostajemy z szarą, chociaż nie mniej uderzającą rzeczywistości.
Bo nasza Tesla jest mistrzem w trawieniu. Więcej komentarza mam nadzieję, że nikt nie potrzebuje, a współczująca widownia kiwa ze zrozumieniem głową zachowując w myślach obraz naszego ok. 12 metrowego pokoju.

Jeszcze jedną kwestią, która dosłownie nie daje nam spać po nocach jest zamiłowanie naszej kotki  do niedawania nam spać po nocach. Otóż to małe coś uparło się, uporem 100 razy większego od niej osła, że właśnie ona będzie z nami spała w łóżku i to nie jak normalny kot, któremu wystarcza miejsce w nogach, ale nie, centralnie na oczach, których w sumie i tak nie można zmrużyć. Mimo, iż to mój ukochany podejmuje rycerskie wysiłki przeniesienia małego terrorysty na jego parapet (20 razy każdej nocy....), to ja też nie śpię snem sprawiedliwej. W piątek zaspałam do pracy. Dzięki gówniarzu.

Ale czas rozwiązać zagadkę przerośniętego kota z początku notki. Jestem w domu już trzeci dzień, a wciąż Zuzia wydaje się zupełnie inna niż przez przez ostatnie 15 lat. Nigdy bym się nie spodziewała,  że jedna, skądinąd niewielka zmiana w życiu może tak zmieniać percepcję człowieka na pozostałe kwestie. Zastanawiam się tylko ile razy już zwykły dorosły kot zmienił się w kota godzillę, a ja nawet tego nie zauważyłam.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz